Thursday, February 23, 2017

Kiedy coś obrzysliwie-pełzającego jest w odległości 3cm od moich ust, to nie mogę tego nie nazwać "prawie pocałunkiem". 
Ok. Muszę opisać parę przygód z karaluchami. Oj nieeee... To nie są małe, centymetrowe karaluszki, to są zmutowane, gnojopodobne stworzenia wielkości palca. 
Jeden z nich zamieszkał w pokoju mojego dziecka. A czemu? Bo kiedy przez cztery miesiące siedziałam sobie w Polsce, moja teściowa powsadzała pod biurko kartony po wiatraku, grzejniku, i czymś tam jeszcze!!! Czy biurko do tego służy? Na Tajwanie niestety tak. (mam ochotę wsadzić jakiegoś mema typu BITCH PLEASE...) 
I cóż mądra JA zaczęłam robić. A co zaczęłam robić, zaczęłam rozgrzebywać kartony. Tak bardzo chciałam odzyskać cholerne biurko i użyć go do tego, do czego zostało przeznaczone! 
Rozgrzebuję, rozgrzebuję... Patrzę, małe gówienka. No takie, bąki wielkości 3mm. Powiedzcie mi, jaki normalny owad robi 3-milimetrowe bąki? Ja też nie miałam pojęcia. Może to jaszczurka? Jaszczurki są sweet, nie są paskudne, mają ładny zielonkawy kolor i wydają miłe piszczące dźwięki.
Ha-ha-ha. Rozmarzyłam się. Wyciągając kolejny karton, nagle wyskoczył na mnie gnojopatologiczny, przerośnięty owad. Wyskoczył i spieprzył pod łóżko... Moja reakcja była najzwyczajniejsza na świecie: aaaaaaaaaaaaaaaaa, łeeeeeeeeeee, aaaaaaaaaaaaa, kuuuuu***aaaaaa!!!

Dzwonie do męża, mąż daleko. Dzwonię do teściowej, ok! Zaraz przyjdzie teściu! 
Ufffff. Zaraz zabijemy gnoja wielkości palca, a potem spuszczę go w kiblu. (uśmiech od ucha do ucha). Już przyszykowałam psikadło do unicestwienia paskudziaka.

Przyszedł teściu... Patrzy pod łóżkiem... i mówi: ahahahahaha, to tylko karaluch! 
Myślę: Facet, ja wiem, że to karaluch. To jest mutant, a nie karaluch. Mówię: To niech mi tata pomoże go zabić. 
Odpowiedź teścia: ahahahahaha, Tajwan ma dużo karaluchów. Niech siedzi pod łóżkiem, kiedyś zdechnie. 
Myślę: WTF, Jeszcze jedno "ahaha" a wyjdę z siebie, stanę obok i pęknie mi żyłka. Mówię: No to co teraz?
Odpowiedź: Nic, idę do domu.


Moja kolejna reakcja po usłyszeniu zamykających się drzwi: nieeeee, jaaaaa nie mogę, kuuuu***aaaa gdzie ja trafiłam. 

No nic, odsunęłam łóżko. Karaluch wyskoczył prosto na mnie, nie mając innej drogi ucieczki. Przebiegł pod moim kolanem. Z borzydzenia wygięłam się, chrupnęło mi coś z kręgosłupie, ale... Napsikałam na niego zabijaczem! XD i koniec. Zaniosłam go, chwytając za 5-centymetrowy wąsik do kibla. Cyknęam na spłuczkę. The End.

Potem dwie godziny myłam karalusie gówienka, nucąc w głowie piosenkę "What a wonderful world". Nie wiem czy to piosenka triumfatorów, ale właśnie ona towarzyszyła mi do końca dnia.

A z innych opowieści: Kiedyś ciężarna samica karalucha wleciała mi we włosy (one jeszcze latają). A jeszcze karaluch siedział na moim kasku, kiedy ja jechałam na skuterku. Moje reakcje przypominały te w.w. 

0 comments:

Post a Comment