Wednesday, October 26, 2016

Kiedy moja świętej pamięci babcia usłyszała o moim super pomyśle wyjazdu na Tajwan, zareagowała pięścią w stół. O nie, moja babcia nie była wielką, uśmiechniętą ciepłą duszą, pachnącą ciastem jabłkowym, z sercem na dłoni przytulającą swoje kochane wnuki... Babcia była Rosjanką o ciętym języku, dzięki któremu wywalczała sobie prawo ostatniego słowa. Wojna, ZSPR i życie na Uralu chyba każdego uodpornią na "emocje".
Tak więc nasz dialog wyglądał tak:

słowniczek (ba - babuszka; ty zduriela - oszalałaś; niet i wsio! - nie i kropka!)

ja: ba, dostałam się na program wymiany studentów.
ba: wpsaniale, a gdzie chcesz jechać, Niemcy?
ja: Tajwan
ba: co? 
ja: no Tajwan.
ba: ty zdurela? 
ja: nie, czemu? To przecież jedna z najlepszych opcji dla studentów. 
ba: przecież tam są dzikie małpy, trzęsienia, tajfuny, powodzie... Zamienisz kartofle na ryż? Jeszcze raz pytam, ty zdurela?
ja: ba, no przecież ludzie żyją z tymi trzęsieniami, A poza tym, to jest najlepsza uczlnia w kraju! I jedna z lepsych na świecie....
ba: niet i wsio!

Pół żartem pół serio wspominam tamtą konwersację. I choć minęło już parę lat, nagle zdałam sobie sprawę, jak ludzie, i ci wykrztałceni, i ci oczytani, postrzegają mój kochany, cudowny Tajwan! Tajwaniątko! Tajwaniuś!

Muszę porozstawiać kropki na I. Choć sama kiedyś uważałam Tajwan za dziczyznę, to teraz mogę powiedzieć dumnie, że my tu na prawdę nie mieszkamy w namiotach z kozich skór. A riksze już dawno zamieniono na Porshe. A i owszem dzikie małpy gdzieś tam w lasach pomieszkują. I nawet czasami zobaczymy karaluchy, jaszczórki czy pająki w domu. 
Nie mylmy opowieści o XIX-wiecznej Azji z dzisiejszym Tajwanem. Stóp już się nie krępuje, zamiast cesarzy mamy prezydenta, czasy kolonialne się skończyły, a ludzie nie siedzą pod palmą, pijąc rytualnie herbaty. 

To jest jeden z najbogatrzych państw w Azji. A Tajpej jednym z najdynamiczniejszych biznes-miast na świecie.

I jeżeli ktoś dostanie propozycję wyjazdu na Tajwan, powinien jechać! Zakocha się w tym kraju! Metro jest genialne, Chiny nie mają prawa blokować Googla i Facebooka, więc i to tutaj mamy. Wszelkie technologiczne nowinki! H&My, Zary, piękne kawiarenki! Jest to wszystko, czego dusza zapragnie.

A trzęsienia i tajfuny? Trzęsienia są bardzo rzadko odczuwane. A o tajfunach dowiadujemy się za wczasu i wystarczy nie wychodzić z domu. Opdalić fajny film, otworzyć paczkę ciasteczek i cieszyć się dniem wolnym! Tak tak. Dzień tajfunu jest dniem wolnym od pracy. :)

Pakujcie się, przyjeżdżajcie, spędzicie czas wspaniale! 




Wednesday, October 19, 2016

Długo mi zajęło "wyłanianie się z popiołów" po ciąży i podrodzie. Moja córa ma już prawie pół roku i chyba dopiero teraz moge mówić bez złości o tym, jakim szokiem był dla mnie ten, powinnam rzec, piękny okres. I był piękny. A na Tajwanie wręcz specyficzny!
Tyle się trąbi o różnicach kulturowych, o tym, że ludzie spoza kręgu widzą tylko maciupeńki kawałek góry lodowej. A to, co kryje sie pod powierzchną oceanu, niewidoczne dla nas, jest jedną-jedyna prawdzą kulturową. A i owszem.

A co do tego ma Tajwan? 
No cóż, ja już od dawna zauważyłam, że Tajwańczycy nie traktują mnie jako członka swojego społeczeństwa. Mam swój krąg znajomych, lubię ludzi i szanuję. Zdaję sobie sprawę, że byłam, jestem i będe zawsze obca. A nawet mogę powiedzieć, że w umysłach większej połowy Tajwańczyków jestem na "100%" imprezującą studenką z Ameryki. Zostałam zaszufladkowana i koniec. I nie brałabym sobie tego do serca, gdyby nie jeden MALUTKI incydent z lekarzem...

No własnie, lekarze? Czyli ludzie, dla którcyh jestem "Homo Sapiens Sapiens" z takiej samej krwi i kości, co reszta. Z antropomorfologicznego punktu widzenia jesteśmy identyczni - dwie ręce, dwie nogi, jedna głowa... Skoro idę w odwiedziny do pana lekarza, to mam jakiś problem. Prawda? 

No to poszłam do ginekologa. Źle się czułam, spuchłam, marudziłam, okres zamast przyjść, pojechał na wakacje itd.. Poszłam ze swoim mężem, który siedział ze mną z pomieszczeniu. Dostałam teścik ciążowy na dzień dobry - wróciłam do gabinetu. I tutaj zaczęły się jaja:

1. Lekarz szybko zerknął na test, "Not pregnant" i od razu go odłożył. Bez pytania o COKOLWIEK powiedział, że wszystko w porządku, jestem młoda, wszystko się unormalizuje. Kiedy ja próbowałam wyciągnąć jakieś konkrety albo przynajmniej poprosić o badanie, zostałam zbyta. No to co się będę prosić? Wstaliśmy z mężem, chcieliśmy wyjść. Lektarz chciał zapewne ten test wywalić do kosza, a tu bajer: pojawiła się druga kreseczka. 
2.Słyszymy z mężem: Stójcie, wracajcie, jednak jest ciąża. Mojemu małżonkowi szczeka opadła. Chyba sobie facet z nas jaja robi... no to cóż, lekko zmieszani wróciliśmy na krzesełko.

3.
- "Czy pani tu studiuje" - zapytał lekarz. 
- "Nie, nie studiuję". - odpowiedziałam, a w myślach krzyczałam do siebie "jupi, jupi". :D 
- "Aha. Czy ma pani przy sobie jakieś zaswiadczenie, że jest Pani niezamężna?". 
- "Eeee, nie, nie mam" - Nawet nie zastanawiałam się, po co mu.
- "A czy może Pani je wkrótce dostarczyć?"
- "Eeeekheeeem, ale ja nie mam takiego zaświadczenia". 
- "Z takim zaswiadczeniem możemy zrobić czyszczenie" - odpowiedział lekarz
- "Ale, że jakie czyszczenie?" - ja jak idiotka na prawdę nie wiedziałam o co mu chodzi
- "No, czyszczenie na początkowym etapie ciąży".
(Mój mąż jeszcze bardziej niedomyślny też patrzył na lekarza z grymasen na twarzy - o co facetowi może chodzić?)
- "Ale ja nie chcę żadnego czyszczenia. My z mężem tak jakby planowaliśmy rodzinę...." - odpowiedziałam spokojnie
- "Aaaa, to jest Pani mąż?" - lekarzowi aż gałki wyszły z orbit ze zdumienia
- "No tak" 
- "Aha, no to nic, nie ważne. To porszę przyjść za tydzień. Zrobimy USG" 

Myślałam, że wezmę ten test i wsadzę facetowi w oko... Zamiast elementarnie się zapytać o mężczyznę z którym przyszłam na wizytę, lekarz po prostu coś tam sobie w głowie nawymyślał. Studentka, biała, puszcza się z Tajwańczykami na dyskotekach - a cóż innego. Więc co nam pozostało. Wyszliśmy z kliniki, uśmiechnęliśmy się do siebie tacy zadowoleni i pojechaliśmy celebrować. BTW. Dopiero trzeci lekarz został moim lekarzem prowadzącym. Co jest dobrym wynikiem. Niekróte obcokrajówki musiały obskoczyć 6-8 lekarzy, aż któryś buził ich zaufanie. 

Minął ponad rok od pamiętnej wizyty u pana lekarza. Ochłonełam, urodziłam i pokochałam Tajwan na nowo. Teraz opowiadam o moich dziwo-przygodach znajomym przy kawce. Śmiejemy się z tego i owego. Jest sympatycznie. A ja? Czekam na nowe wyzwania. I wiem, że Tajwańczycy jeszcze nie raz mnie zaskoczą, zszokują, pozostawią bez słów. :)