Monday, May 25, 2015

Jakiekolwiek wyjazdy w delegację, czy w intersach NIE MAJĄ NIC wspólnego ze zwiedzaniem. O ile pamiętam wczesniejsze wyjazdy (jeszcze z Polski) - można było przynajmniej pójść tam, gdzie się chciało, zjeść to, co się chciało, i choć przez chwilę odpocząć. Ale, gdy podróżuje się z 50 Tajwańczykami, którzy są reprezentantami kultury kolektywnej, to trzeba nastawić się na hardcore. Ohh boy. Już drugi raz wyjeżdżałam w interesach z Tajwanu i jest to cięzkie przeżycie i dla ciała i dla umysłu. 
Wytłumaczę:
1. Będąc w Stanach masz ochotę iść do każdej innej knajpy, tylko nie do chińskiej. (oczywiście chodziliśmy całym kolektewem do chińskich restauracji i z góry było ustalone, co jemy). 
2. Wszytko, absolutnie wszystko odbywało się w języku chińskim. Mieliśmy przewodników z Tajwanu, tłumaczy z Tajwanu i w ogóle miałam wrażenie, że trafiłam z powrotem na Tajwan. Całe szczęście, że niektóre spotkania odbyłały się z Amerykanami nie chińskiego/tajwańskiego pochodzenia :D
3. Spaliśmy po 5h dziennie, bo reszta czasu była pochłaniana przez: wycieczki do firmy, spotkania w firmie, spotkania poza firmą, spotkania między naszymi uczesnikami (duża grupa), spotkania między uczestnikami (mniejsza grupa) itp. itd.

Ogólnie miałam wrażenie, że w ciągu 5 dni, zdobyłam zapas ifnormacji na następne dwa/trzy lata! Tajwańczyny są na prawdę świetni w tym, co robią. I mają głowę do biznesu (na swój sposób). Gdyby nie te chińskie knajpy, to byłabym w siódmym niebie.

Poniżej parę zdjęć z Grand Rapids (Michigan), Chicago (Illinois), Buena Park (California). 

Myślałam, że umrę podczas tego lotu - 15h


Michinan Town - Indiana (zatrzymaliśy się na lunch w chińskiej restauracji)
Grand Rapisd - Michigan

Grand Rapids - Michigan
Grand Rapids - Michigan

Michigan - piękny Stan
Oczywiście picture z mężem
Chicago

Chicago - wiało niesamowicie


Trump

Chicago (Star Signs)

Chicago
Chicago 
Lądowanie w LA
California

Buena Park - California

Amerykańskie 7/11

Zachód słońca - już niedaleko lotniska
Kolejny 15h lot - kolejna masakra :P

Monday, May 18, 2015

Jako osoba "z zewnątrz", odnoszę się sceptycznie do rzeczy, które w moim mniemaniu są przeznaczone dla dzieciaków.
Przyznam szczerze, miałam problem z akceptacją i zrozumeniem, tych "innych rzeczy". Mówi się, o tym, że wszyscy jestemy tacy sami, z krwi i kości. Zgadzam się! Ale przychodzi mi do głowy moja praca magisterska o "różnicach kulturowych w biznesie" i to, z jaką łatwością o tych różnichach można było napisać ponad 100 stron. Cóż, teraz doświadczam na własnej skórze to, co przelewałam kiedyś (parafrazując bezmyślnie) na kartki. Dopiero teraz jestem w stanie opisać, jak to jest odczuwać "różnice kulturowe", radzić sobie z nimi, tłumaczyć je na znany sobie tylko sposób. (ponieważ jest to mój ulubiony temat i mogę się tutaj wyprodukować na kolejne 100 stron, może po prostu przejdę do.... Hello Kitty)


A zatem: wiem już, że po roku, po dziesięciu latach nie zrozumiem pewnych zachowań, naturalnych dla mieskzańców cudnej wyspy - Tajwanu. I nie chcę tych zachowań rozumieć, chcę je po prostu zaakceptować (to mi wystarczy). Jestem ze Wszchodniej Europy, tam spędziłam 25 lat i to ćwierćwieczne doświadczenie niodwracalnie wbiło się w mój mózg. Więc, kiedy słyszę:
- ojej, jaka jesteś słodka (puszczam to mimo uszu albo konwertuję na wschodnioeuropejski język i słyszę "super, nieźle")
- ale masz ładną bluzkę (tłumaczenie "nigdy, takiej tutaj nie widziałam, ale dobrze ci w niej!")
- ale jesteś piękna! Czy możemy zrobić z Tobą zdjęcie? (tego nie tłumaczę i nie konwertuję, po prostu pozuję do zdjęcia - sugestia męża, żeby nie zaprzecać i nie mówić czegoś w stylu, "ależ Ty też przecież jesteś ładna........")
- wow, te ciuchy świetnie na Tobie leżą, gdzie je kupiłaś? ( tłumaczenie "fajnie, że udało Ci się znaleźć coś, co wejdzie na twoją dziwną, wielkopupiastą figurę, to gdzie to kupiłaś? Bo chyba nie na Tajwanie")
Kiedy mówię o tym moim znajomym - Tajwańczykom, śmieją się ze mnie. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. No i dalej nazywają mnie "słodką" :D
Jest masa innych przykładów, i po woli tworzę swój włąsny słownik językowo-kulturowy.

Ach więc Hello Kitty! Przysięgam, jak będę miała córeczkę, to będę ją ubierać z Spongebob-y, Hello-Kitty, Elsę i inne kochane rzeczy. Tak samo, jak synusiowi będę kupować ciuszki w ciuchcię Thomas-a, Cars-y, czy T-shirty z transformers-ami, ALE SIEBIE? Co, czemu? Że niby ja mam włożyć koszulkę z kotem? Żeby ta wiekla głowa jeszcze bardziej rodzciągnęła się na mojej klatce piersiowej? Nie, nie, mnie to nawet nie będzie pasować! Mój mąż sam mi zabrania kupować jakiekolwiek ciuchy z Myszką Miki, Sponge Bob-em i czymkolwiek narysowanym. Stwierdził, iż wyglądałabym w tym jak dziwoląg. Pewnie ma rację.


Zostaje mi tylko akceptacja stylu tutejszych mieskzanek, nie koniecznie podążanie za tym stylem. A i owszem, Hello Kitty jest słodka. Mam grono koleżanek, które tę postać uwielbiają. Mają ubrania, biżuterię, inne gadżety w Hello Kitty. I mówię szczerze: Pasuje im to! I wiem, że gdyby w tym outficie pojechały do Polski, na Ukrainę czy gdziekolwiek... dalej by im to pasowało! Dalej wyglądały by cudnie.


Kiedy sama próbuję na siebie wcisnąć coś z rysunkiem, znajomi z moim mężem na czele zawsze są na NIE. Och, Hello Kitty - nie możemy być razem! Z drugiej strony, na Tajwanie jest dużo kobiet ubranych elegancko. Noszą szpilki, kardigany wprawione w modne spódnice. Świetny, schludny, business-look. Więc, nie mogę powiedzieć, że trafiłam do "Kitty-landu" i nic poza tym tutaj nie ma. Po prostu ta postać stała się już legendą i jest przez mieszkańcó uwielbiana.


Czasami takie słodkie rzeczy mogą nawet cieszyć oko. A najlepsze jest to, że można je podziwiać z daleka, bez konieczności naśladowania. I W TYM TKWI CAŁY UROK! :)







Sunday, May 17, 2015

Saturday, May 9, 2015



W Tajpej, okazuje się, nie ma wielu "rosyjskojęzycznych". Mówię "Rozyjskojęzycznych", bo zaliczam tutaj wszystkich, którzy nie koniecznie mają ros. paszport, ale rosyjski język jest ich językiem ojczystym. W Taizhong mieszka dość dużo Rosjan, Ukraińców, wiem, że paru Armeńczyków. A ogólnie na Tajwanie jest nas na prawdę spora garść (Mołdawianie, Białorusini, Kazachowie, Uzbecy...)
A propos Taizhing (Taichung) - samo miasto jest przyjemne i może być fajnym oderwaniem się od rzeczywistości zatłoczonego "Tajpej". Stolica ma swoje plusy, ale życie tutaj pulsuje non stop. Tak, jak odpoczęłam przez jeden dzień w Taizhong, nie odpoczęłąbym nigdy w Tajpej. :)